W którymś momencie Instagram powiadomił mnie, że opublikowałam już 1000 Stories na moim profilu. Nie pamiętam, gdzie pojawiła się ta informacja, bo jak zaglądam do statystyk dotyczących aktywności na moim Instagramowym koncie, to statystyk dotyczących Stories nie ma. Jakby Stories nie istniały.
Bo nie istnieją.
Jeśli ich nie przypnę w Highlights (które, notabene, też mają zniknąć, przynajmniej o takim pomyśle gdzieś kiedyś przeczytałam w newsach dotyczących zmian na Instagramie), to po 24 godzinach nie ma po nich śladu.
1000 Stories. 1000 razy opublikowałam moje przemyślenia, podzieliłam się jakimś wartościowym podcastem lub artykułem i nie ma po tym śladu.
Mój partner, który, jeśli wziąć pod uwagę Social Media, też nie istnieje, bo na Instagramie jest tylko ze względu na mnie, a konto na Facebooku ma tylko po to, żeby utrzymać kontakt z dawnymi znajomymi, zapytał mnie kiedyś:
– Nie szkoda Ci czasu na te Stories? Nie rozumiem, po co je tworzysz. One znikają po 24h.
A widząc, jak bardzo przykładam się do tworzenia treści pod karuzele i rolki, dolał oliwy do ognia, mówiąc:
– Nie szkoda Ci czasu na te treści? Na Instagramie nikt nie czyta opisów…
Trochę się wtedy w środku oburzyłam. Trochę? Alicja, bądź ze sobą szczera. Zabulgotało we mnie! „Gada jak Boomer!” – pomyślałam. – „Nie rozumie nowoczesnych rozwiązań. Nie idzie z duchem czasu.”
Tymczasem on bardzo dobrze rozumie, o co tam chodzi. Zauważył absurd, którego ja nie chciałam widzieć.
Jego zdanie potwierdziło się, kiedy któregoś dnia napisałam na Instagramie komentarz pod jednym z postów pewnej kobiety. Aktualnie ma ona ok. 170 tysięcy followersów. W jednym z postów wrzuciła kilkanaście zdjęć. Zdjęcia były takie sobie. Jakieś tam zdjęcie z restauracji, jakieś z podróży, jedno z siłowni. Od razu zorientowałam się, że w tym poście nie chodzi o zdjęcia tylko o opis, który przeczytałam ze wzruszeniem.
Przekaz był piękny. W punkt. Wyjątkowy. Dotyczył tego, że Bóg / Wszechświat / Źródło się nami opiekuje i dostarcza nam wszelkich dóbr, których potrzebujemy. Napisała o tym, że Wszechświat nie ma ograniczonego budżetu i że to nasz ograniczony umysł został zaprogramowany w taki sposób, żeby skupić się na braku, a nie na obfitości. Przynajmniej tak to zinterpretowałam.
Zatem, tak jak napisałam powyżej, skomentowałam ten post. I dostałam odpowiedź. Autorka podziękowała mi, że… przeczytałam opis.
Że co?!
Wróciłam do tego posta i przeczytałam komentarze. Większość z nich była powierzchowna. „Pięknie wyglądasz!” i jakieś tam emotikonki. Jeden z komentarzy był ciekawy, bo ktoś napisał jej coś w stylu: „Czy ktoś Ci już kiedyś powiedział, że Twoje poczucie estetyki nie pasuje do treści, które tworzysz?” Cóż, uważam, że świetnie, że ktoś to zauważył, bo coś w tym jest.
Wiele razy usłyszałam, że moje treści są zbyt głębokie. Że jak piszę o zmianie perspektywy, o potędze podjętej decyzji, o Metodzie Tippinga albo kiedy wchodzę w zakamarki Human Design i prezentuję Ci, że Human Design to znacznie więcej niż typy energetyczne, to nie każdy jest w stanie to zrozumieć. Tutaj też najpierw się oburzałam, ale ostatecznie przestałam stawiać opór. Któregoś dnia po prostu…
Zaakceptowałam to, że nie jestem dla każdego.
Jednocześnie widzę, że niektórzy, podobnie jak kobieta, o której napisałam powyżej, dostrzegli tę trudność w dotarciu z wartościowymi treściami do ludzi – do każdego z nas, uzależnionego od dopaminy, nieumiejącego skupić uwagi dłużej niż kilka sekund, chcącego, żeby coś się działo i żeby co milisekundę obrazki się zmieniały. Tak, ja też się na tym łapię. I niektórzy znaleźli na to sposób, stosując eye-catchery w postaci chwytliwych hooków lub, podobnie jak kobieta, o której napisałam powyżej, pisząc wartościowe treści pod prezentacją przypadkowych zdjęć, niemających żadnej artystycznej wartości.
Zatem skomentowałam ten post i dostałam podziękowanie za przeczytanie opisu, który, moim zdaniem, był sednem tego posta. Większość jednak nie ogarnęła. Nie przeczytała, o co autorce chodziło. Bo wnioskuję, że nie o komentarze „jesteś piękna OMG”, tylko o głębię.
Ale tak już jest na Instagramie. I ta twórczyni to zrozumiała i przemyca wartościowe treści pod przypadkowymi zdjęciami ze smartfonowej galerii.
W gruncie rzeczy takich ludzi też potrzebujemy. Cieszę się, że ona ma siłę grać na tej platformie w tę grę. Ja zorientowałam się, że tej siły nie mam. Że frustrują mnie niskie zasięgi wartościowych treści, kiedy jednocześnie widzę setki tysięcy lajków pod rolką, na której ktoś tańczy w salonie i dodaje pod tym tańcem opis zawierający przewidywalny tekst sprzedażowy o charakterze manipulatywnym, skopiowany 1:1 z ChatGPT. Że frustruje mnie spędzanie godzin na tworzeniu wartościowych, inspirujących Stories, podczas gdy następnego dnia wchodzę na moje konto i nie widzę już okręgu wokół mojego zdjęcia profilowego, co, jak dobrze wiesz, oznacza, że moje starannie przygotowane treści zniknęły. I nikt już ich nigdy nie przeczyta. Nikt się nie zainspiruje. Nie dramatyzuję – tak po prostu wygląda rzeczywistość na Social Media.
Kiedyś jak wyprodukowano buty, to starczały one na kilka lat.
Sandały z młodości mojej mamy nosiłam jeszcze ja. Pamiętam je. Czerwone, wiązane. Podeszwa była nie do zdarcia. Z biegiem czasu różyczka na tych sandałach delikatnie się wytarła, ale nigdy się nie urwała.
Kiedyś jak ktoś miał do powiedzenia coś wartościowego, przełomowego, to pisał książkę. 200+ lat później nadal możemy przeczytać dzieła Mickiewicza. Ciekawe, co by było, gdyby w tamtych czasach Mickiewicz miał Instagrama i inwestował swoją energię w tworzenie znikających po 24 godzinach Stories? „Dziady” by pewnie nie powstały.
Zatem może już zauważyłaś: Mam w sobie wielki bunt, że opętała nas propaganda szybkich rozwiązań, które są nietrwałe.
Chociaż śmieszy mnie to, że w niektórych przypadkach jest to nawet na korzyść ludzkości. Jak widzę te treści przeznaczone dla mas, słowa bez duszy, wyprodukowane przez sztuczną inteligencję, powtarzalne, schematyczne, to myślę sobie, że może i dobrze, że po dobie znikają i że żywotność reelsów wynosi kilka dni.
Natomiast frustruję się, kiedy czytam treści osób, które piszą głęboko, poruszając serca innych i kiedy te treści nie mają szans, bo wygrywa coś bezwartościowego, ale bardziej trendy.
Wysyłam we Wszechświat intencję, żeby te osoby nie poszły za trendem. Żeby znalazły nośnik dla swojej wiedzy, ekspertyzy i mądrości trwalszy niż Social Media. Żeby w ten sposób te osoby, które mają coś wartościowego do powiedzenia, wyraziły miłość do siebie. Bo co, jeśli wyrazem miłości do siebie jest tworzenie czegoś, co jest trwalsze niż Story widoczne przez 24 godziny? A co, jeśli największym wyrazem miłości do siebie jest wydanie książki, opublikowanie Twoich treści na blogu albo nagranie podcastu, w którym wyrażasz swoje zdanie i który trafi do setek ludzi?
Powiem więcej. Wiesz, dlaczego czasem możesz czuć się niewystarczająco dobra w Social Media?
Bo co byś nie napisała, ile byś nie stworzyła, ile byś nie zrobiła, to ZNIKA. Ma krótki termin ważności. Kiedy coś działa w taki sposób, to konsekwencja jest jasna: trzeba produkować więcej i szybciej, bo to, co w taki sposób wyprodukowane, jest nietrwałe.
Dlatego też na czas wakacji znikają Stories i znikam ja.
Znikam, żeby stworzyć coś, co przetrwa.
Żeby napisać coś, co można opisać jako „nikt nie prosił, a każdy potrzebował”.
Żeby napisać o czymś, co trwa.
W takiej formie, która jest trwała.
W sumie to ten wpis na blogu (i każdy inny), też przetrwa dłużej. Przynajmniej tak długo, jak będę opłacać serwer i domenę 😉
Więc artykuły będą. Zatem zapraszam tutaj. Na bloga. Po treść, która nie znika po 24 godzinach.


